piątek, 9 listopada 2012

1. „Nowy Porządek”


             „Poszukiwane ciało Harrego Pottera. Dla znalazcy przewidziana wysoka nagroda. Proszę się zgłosić do biura Czarnego Pana w Ministerstwie Magii. Dla dowcipnisiów prezent dodatkowy.”

             To ogłoszenie, pisane wielkimi literami widniało na pierwszej stronie Proroka Codziennego przez pierwszy miesiąc po Decydującej Bitwie. W kolejnych miesiącach wielkość ogłoszenia stopniowo malała, aż w końcu wyrzucono je całkowicie. Dowcipnisiów przez kolejne dziewięć miesięcy nie zanotowano. A zwłoki „Chłopca, który nie dał rady przeżyć po raz drugi” zaginęły prawdopodobnie na zawsze.
             Świat się zmienił. Londyn cały czas znajdował się pod ciemną mgłą. W dniu po bitwie na Big Benie zawisł olbrzymi plakat z podobizną Lorda Voldemorta. Każdego, kto chciał go podpalić lub zerwać, plątały niewidzialne sznury, aż w końcu padał trupem. Tak zginęła między innymi Demelza Robins, która nie uczestniczyła w Decydującej Bitwie. Zerwano wszystkie flagi Zjednoczonego Królestwa, a zastąpiono je czarnymi płachtami z magicznie poruszającym się mrocznym znakiem.  Mugoli masowo deportowano ze stolicy nowego państwa śmierciożerców. Po miesiącu w mieście znajdowały się jedynie osoby magiczne. Czarny Pan stopniowo opanowywał cały świat, którym rządził z Pałacu Buckingham . W każdym nowo podbitym państwie zostawiał kogoś ze swojej „Starej Gwardii”. Alecto Carrow dostała Francję, Barty Crouch Junior odpowiadał za Niemcy, Karkaroff zarządzał ojczystą Rosją, a Skandynawią dowodził Lucjusz Malfoy. Ten ostatni wymyślił plan, w którym wszystkie osoby niemagicznie miały zostać wysłane do obu Ameryk i pozbawione wszystkich tych elektronicznych zabawek . W ten sposób reszta globu podążyłaby ku lepszej magicznej przyszłości. Śmierciożercy powoli przygotowywali się rozpoczęcia tego planu, który otrzymał kryptonim  „AntyKolumb”.
             Przez kilka pierwszych tygodni próbowano coś z tym zrobić. NATO wysyłało bombowce, łodzie podwodne, najlepiej wyszkolonych żołnierzy. Szybko tracono rezerwy, znikające w dziwny sposób. Jeden z samolotów wrócił na lotnisko, z którego wyleciał, bez skrzydeł i jakiegokolwiek kapitana. Belatrix Lestrange miała wtedy bardzo twórczy dzień. Między innymi teleportowała jednego z amerykańskich kamikadze prosto pod nos jego prezydenta, w tej samej chwili gdy bomba eksplodowała. Dla wszystkich stało się jasne, że walczą przeciwko komuś kogo nie da się pokonać. Magia, z dnia na dzień, stała się normą. Osoby poza magiczne uważały ją jednak za największe zło. Pod jurysdykcję Czarnego Pana zbiorowisko szefów rządu poddało się dokładnie 12 stycznia 1998 roku. W ten sam dzień świat pogrążył się w mroku.
Za radio i telewizję odpowiadał nie kto inny a Severus Snape. Czarna różdżka złamała się podczas próby zabicia jej prawdziwego właściciela, dlatego właśnie szpieg obu stron siedział sobie wygodnie w prywatnych kwaterach w pałacu. Rozłożył ocenzurowanego przez siebie Proroka Codziennego. Z radością przeczytał ustawiony wywiad z Dolores Umbridge. Okazała się bardzo dobrą osobą do kontaktu z ludnością. Szczególnie w duecie z równie tępą Ritą Skeeter. W dzisiejszym numerze razem opowiadały o pokazie sztucznych ogni w Edynburgu, co w rzeczywistości było ostatnim wybrykiem grupy przeciwników Czarnego Pana. Dolores wyglądała na ruszającym się zdjęciu jak „pani dobra rada”. Ludzie ją kochali. Automatycznie zakładali, że mówiła prawdę, a wszyscy uczniowie, których uczyła nie mogli nic odpowiedzieć, bo albo rozkładali się gdzieś na dnie hogwartskiego jeziora, albo gnili w więzieniach. Severusowi z jednej strony żal było tych wszystkich dobrych chwil z historii szkoły, ale z drugiej cieszył się, że nie musi się użerać więcej z nieznośną Świętą Trójcą. W kuluarach rozchodziły się plotki o braku na dnie jeziora Hermiony Granger, lecz on się tym nie przejmował. Przez głowę przechodziły mu różne klątwy, które mogły zostać na niej użyte tak, aby po jej ciele nie było ani śladu.
                - Severiuuuuusie – do salonu wpadła Bella, wyciągając  w jego stronę różdżkę. – Mam nadzieje, ze nie jesteś zajęty, bo inaczej będę musiała cię zabić.
                - Jak widzisz jestem cały twój – odłożył porcelanową filiżankę z kawą, którą wyciągnął osobiście ze zbioru królowej. Ach, ta Lestrange, nawet nie zauważyła jak stała się posłańcem między Czarnym Panem, a resztą śmierciożerców. Voldemort wykorzystywał jej niepohamowaną chęć wykazania się na wszystkie sposoby, a w tym przypadku bycie sekretarką bardzo jej odpowiadało. Tylko, aby przekazać jakąś wiadomość wychodziła z sypialni Czarnego Pana.
                - Ten nieszczęsny Edynburg… – wyrzuciła z siebie, nonszalancko kręcąc lok włosów na palcu. – Czarny Pan chce wiedzieć, czy na pewno wszystkie te podłe gnidy wąchają kwiatki od spodu.
Zaśmiała się z własnego żartu i wyszła z pokoju. Upił jeszcze łyk czarnej kawy i zastanowił się chwilę. Tym obszarem zajmował się młody Malfoy. Od bitwy jego chrześniak chyba bardziej utwierdził się w przekonaniu, że należy do poprawnej strony. Nigdy nie było z nim problemów; dobrze wykonywał swoje obowiązki. Właśnie dlatego Snape był ciekawy czemu wysłano go na inspekcje akurat tego terenu. W Szwecji działy się o wiele gorsze rzeczy, a każdy ze śmierciożerców tkwił w tym samym ustalonym wcześniej miejscu. Zaciekawiło go to. Czarny Pan musiał mieć jakiś powód, bardzo ważny powód. Może zauważył coś, czego on, Snape, wcześniej nie dostrzegł? Musiał to szybko zbadać.


***            
             Czy straciła wszystko? Nie. Pozostało jej to cholerne poczucie winy i marzenie, że kiedyś wszystko wróci do normy. Wiedziała przecież, że mogła ich uratować, nie dopuścić do Jego zwycięstwa! Ale co jednak zrobiła? Nic.
             Czasami nachodziły ją myśli, że Draco specjalnie ją uratował, żeby zobaczyła na własne oczy jak On niszczy wszystko, co kiedyś kochała. Jakby chciał jej pokazać, że tak naprawdę życie Pottera, jej, a nawet całego Zakonu, nigdy się nie liczyło, że ich walka szła na marne.
Jezu, tak bardzo chciała znaleźć się teraz w ramionach Rona! Chciała usłyszeć, że wszystko będzie w porządku i że ten ciemny loch to tylko krótki sen, z którego zaraz się obudzi.
Hermiona skuliła się jeszcze bardziej w kącie. Na Merlina, ile jeszcze musi znieść tej samotności? Ile już siedzi w tym cuchnącym lochu? Już zapomniała jak naprawdę wygląda! Po jej bujnych, kręconych włosach zostało tylko niewyraźne wspomnienie. Jeżeli kiedykolwiek wyrwie się z tego miejsca, pierwsze co zrobi to wyrzuci ten cholerny artefakt do oceanu! W ogóle nie przypomniała siebie - krótka, fioletowa fryzura z grzywką przed brwi i wychudzone ciało pozbawione krągłości stanowiło idealny kontrast do jej poprzedniego życia.
             Dziewczyna już dawno straciła poczucie czasu; nie wiedziała nawet jaki jest teraz rok. Minuty, godziny, dnie, miesiące – tu one nie istniały. Nie miały najmniejszego prawa, mimo że ciągnęły się jak guma do żucia, a każdy z męczenników w lochach przeklinał je po stokroć.
                - Tylko dzięki wam jeszcze tutaj nie oszalałam – szepnęła cicho dziewczyna do pary szczurów w przeciwległym kącie. Westchnęła cicho i ukryła twarz w dłoniach. Chciałaby krzyknąć, coś rozwalić, ale tak strasznie brakowało jej sił.


                - Psst! – Odwróciła szybko głowę w stronę cichego syczenia. Nie rozpoznała najpierw ów człeka, który zaszczycił ją swoja obecnością. Ubrany był w długie, czarne szaty płynące po ziemi, z zakrytą twarzą. Taak, to na pewno jeden ze śmierciożerców. Ale czego mógłby od niech chcieć…? Hermiona myśl, dedukuj, analizuj do cholery! Nadal jesteś najmądrzejszą czarownicą chodzącą po globie! Czyżby… Tak! Artefakt! Na pewno po to przyszedł, na pewno dowiedział się od kogoś, że posiada ten cholerny medalion! Powoli podniosła się z ziemi i wręcz „przykleiła” do ściany przeciwległej do krat lochu. – Podjedź tu! Na Merlina, nie mam czasu na twoje głupie i bezcelowe gierki!
Dziewczyna na znajomy głos rozluźniła się trochę; odsunęła swoje ciało na kilka centymetrów od zimnej i wilgotnej ściany. Trochę niedowierzała. On…? Tutaj…?
                - D-Draco…? – wyszeptała, próbując dostrzec znajomą twarz spod warstw materiału. Co on tu robił? Tak dawno go nie widziała i szczerze powiedziawszy myślała, że już go nigdy nie zobaczy.
Hermiona uświadomiła sobie w tym momencie, że tak strasznie wstydzi się swojego zachowania sprzed tych kilkunastu miesięcy, kiedy tak bardzo chciała przeżyć. Czuła się, jakby zdradziła wszystkich, jakby „przeszła na złą stronę mocy”. Jezu, miała cichą nadzieje, że Voldemort zabił Malfoya.
                - Nie, święty Mikołaj – wysyczał w jej stronę. Wziął głęboki oddech i wyciągnął różdżkę. – Słuchaj mnie teraz uważnie, bo nie zamierzam się powtarzać. Wywarzę kraty. Wtedy wyjdziemy razem na zewnątrz. Będziesz okryta peleryną niewidką. Nie warz się jej ściągać, bo nie zawaham się użyć kedavry – powiedział nieprzyjemnym tonem. Hermiona nie mogła uwierzyć, że to naprawdę on. Wydawał się jej taki… zły do szpiku kości, taki nieprzyjemny i szorstki. Patrzyła chwile na jego postać, próbując doszukać się czegoś, co znała – tego błysku w oku czy szyderczego spojrzenia. W pewnym momencie wydał jej się tak odległy, wydał jej się nieznaną osobą. Czy oni chodzili kiedyś razem do szkoły?
             Przytaknęła mimowolnie skinieniem głowy. Nie podejrzewała, że na dźwięk jego słów będzie skłonna tak zareagować. Nie zastanawiała się nad niczym, chciała po prostu poczuć promienie słońca na skórze; była tak strasznie ciekawa, jak świat wygląda po wojnie. Zapomniała o wszystkich negatywnych uczuciach do Malfoya, zapomniała o tym, że Śmierciożercy wygrali, że Czarny Pan wygrał. Tak bardzo chciała się stamtąd wyrwać!
                - Reducto! – Wycelował różdżkę w stronę krat, a te zamieniły się w proch. – Szybko, nie mamy czasu.

***

             Szła za nim w milczeniu, okryta peleryną niewidką. Otaczał ich szeroki, nikle oświetlony korytarz, którego ściany pokryte były od góry ciemnozieloną tapetą, a od dołu czarną boazerią. Hermionia nie miała pojęcia, gdzie się teraz znajdują. Czyżby to była posiadłość Malfoyów…? Te mroczne korytarze idealnie do nich pasowały.
             Byli sami w tym ciemnym i długim hallu; dziewczyna zastanawiała się po co jej ta peleryna niewidka, jeżeli i tak nie ma tu żywej duszy. Chciała już odchrząknąć, coś powiedzieć, kiedy Draco nagle zatrzymał się, a ona prawie na niego wpadła.
             Machnął kilka razy różdżką, a w ścianie pojawiły się drzwi, przez które przeszli.

                - Dobra Malfoy, żądam wyjaśnień – powiedziała twardo rzucając pelerynę niewidkę na szezlong. Byli w dużej komnacie owianej półmrokiem. Jedynym źródłem światła były palące się świeczki stojące na nocnym stoliczku obok wielkiego łoża. W tym mrocznym pokoju potrafiła dostrzec tylko dwa czarne fotele, niewielki stoliczek, szezlong ze srebrnymi zdobieniami (bardzo wykwintnymi trzeba dodać). Łóżko wydawało się takie majestatyczne i pompatyczne. Czyżby komnata pana Malfoya…? Miało zawieszony szmaragdowy baldachim w dziwne wzory, wyrzeźbione węże wijące się po kolumnach i niesamowicie przerażające wezgłowie, które w nikłym świetle świeczek wyglądało ponuro i strasznie. – No?... – powiedziała po długiej chwili, kiedy nie odpowiedział. Stał odwrócony do niej plecami, nadal okryty czarną peleryną. Odchrząknęła głośno i z założonymi rękoma na piersi usiadła na skraju łóżka. – Czuję, że to będzie długa rozmowa.
             Głośno westchnął. Stał obok zasłoniętego okna z lekko spuszczoną głową. Co miał jej powiedzieć? Prawdę? Półprawdę? Kłamstwa? Pozwolić, aby sama dowiedziała się wszystkiego? Był w strasznej rozterce. Wiedział, że musi w końcu ją uwolnić z tego lochu – i zrobił to, późno, ale lepiej późno niż wcale. Ale nie zastanawiał się co potem. Ściągnął płaszcz i powoli położył go na fotelu.
                - Może najpierw się przebierzesz? – rzekł cicho, uciekając przed nią wzrokiem. Musi dostać trochę czasu, żeby to wszystko przemyśleć. – Alexandra przygotowała ci ubranie na zmianę. Łazienka jest tam. – Machnął niedbale ręką w lewo.
             Spojrzała na swoje dłonie, nogi, włosy. „Merlinie, jak ja wyglądam!” przeleciało jej przez głowę. Jej ciuchy były brudne, potargane i śmierdziały. Zaczerwieniła się trochę i szybkim krokiem poszła do łazienki.
Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą. Nie mogła znieść myśli, że pewnie ubrudziła to piękne łóżko! Może i miała na to wytłumaczenie – kilkanaście miesięcy w lochu – ale i tak czuła się źle. W pomieszczeniu paliło się wiele białych i czarnych świec, a w kącie wisiała szara, długa sukienka. Nie zwróciła na nią szczególnej uwagi; jej wzrok przykuła duża wanna wypełniona gorącą wodą i pianą. Szybko do niej weszła, zanurzając się po czubek głowy.
             Czy powinna mu podziękować? Ale w końcu… przysługa za przysługę, prawda? Jakby nie patrząc, było to jego obowiązkiem. Ale…Nie wiedziała nawet dlaczego jej pomógł. Co zrobi potem, po ich „trudnej rozmowie”? Odda jej różdżkę i wypuści z tego dziwnego domu? Albo…
             Nie! Przestań, Hermiono! Dracon wbrew pozorom ma honor, dumę i… Merlinie, kogo ja próbuje oszukać?
             Po godzinie rozmyślania, kiedy woda zrobiła się już zimna, wyszła z wanny. Osuszyła się ręcznikiem i ściągnęła z wieszaka sukienkę. Była dosyć prosta, z białym kołnierzykiem, długimi rękawami i plisowanym, lekko rozkloszowanym dołem. Przejrzała się w dużym lustrze. Prychnęła.

                - Malfoy, takie jedno pytanie – powiedziała, wychodząc z łazienki. – Dlaczego mam fioletowe włosy? – Podeszła do siedzącego w fotelu mężczyzny i podparła się pod boki. Ten zlustrował ją wzrokiem – ją i jej jeszcze lekko mokre purpurowe włosy. Westchnął głośno.
                - Boże, Granger, czy to ważne?
                - Tak, Malfoy. Fioletowy to nie jest normlany kolor. – Zrobiła kilka kroków do przodu i usiadła w drugim fotelu naprzeciw Dracona. – Mój drogi wybawco, wyjaśnij mi pewien niuans -skąd ta szpetna twarz po drugiej stronie lustra, hm?
                - Merlinie! – wrzasnął zirytowany. – Przecież ona tam była przez ostatnie osiemnaście lat!
                - Malfoy, czy ty uważasz, że pomimo tego, że nie mam w ręku różdżki możesz mnie bezkarnie obrażać? Nie jesteśmy już w szkole, miłosierny Snape nie przyjdzie ci z pomocą – wysyczała w jego stronę zirytowana. – W jaki sposób zmieniłeś mój wygląd? Podejrzewam, że sprawcą tego – spojrzała z obrzydzeniem na swoje dłonie – jest medalion.
Przytaknął po chwili, wbijając wzrok w buty. Nie chciał na nią patrzeć, bał się jej i jej dziwnego temperamentu, którego notabene nigdy do końca nie poznał. Miał obawy, co do jej zachowania – za szkolnych czasów była odrobinę nieprzewidywalna, miała niewyparzoną gębę i potrafiła wyprowadzić z równowagi. A teraz? Teraz było pewnie jeszcze gorzej.
                - Jak on działa?
                - Ma podobne działanie jak eliksir wielosokowy, ale nie do końca. Nosząc go, zamieniasz się w pewne wyobrażenie osoby, które „siedzi” w głowie prawowitego właściciela – czyli mnie. Dlatego wyglądasz jak wyglądasz.
                - Ale nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie, Malfoy. – Wlepiła swoje oczy w jego postać, żądając jakby należytej uwagi.  – Fioletowe włosy.
                - Powtórzę się, Granger: czy to ważne?
                - Tak. Dlaczego fioletowe? Dlaczego nie brązowe, blond czy rude?
             Westchnął po raz kolejny i dopiero po chwili zaczął: - Twój wyraz twarzy zawsze przypomina ł mi wyraz twarzy Tonks, kiedy się rozzłości. Gdy wtedy cię zobaczyłem, nie miałem czasu na wymyślenie jakiegoś wzorca… Czy zadowala cię to wyjaśnienie, Granger? – powiedział, patrząc jej się prosto w oczy. Dziewczyna osłupiała. Czy on właśnie…? Zaśmiała się w duchu. – Nie mamy czasu na tak mało ważne sprawy, musimy…
                - Nie spodziewałam się takiej inwencji twórczej i spostrzegawczości, panie Malfoy. – Zaśmiała się cicho. – 10 punktów dla Slytherinu – dodała szeptem.
Spojrzeli na siebie: zawiesili na sobie wzrok na dłuższą chwile; miała teraz czas, aby dokładnie go zlustrować. Nie przypominał już tego pewnego siebie Malfoy’a, który obrażał wszystko co się porusza. Wydawał jej się bardziej rozważny, zrównoważony i bardziej… dojrzały.
                - Te lata w Hogwarcie wydają się takie odległe – zaczęła cicho, wpatrując się w podłogę. Po chwili zdjęła naszyjnik i położyła go na stoliku. Poczuła mrowienie na całym ciele.

***

             Lord Voldemort nigdy nie był bardziej zajęty – kilka buntów, trochę rzuconych kedavr w międzyczasie, do tego sprawy w ministerstwie i jeszcze brak ciała Pottera. Nie miał nawet czasu, aby odpocząć. Dlatego też teraz, kiedy wszedł do swojej komnaty, pierwsze co zrobił to rzucił się na miękki fotel obity czarnym welurem. Westchnął cicho, rozluźnił lekko krawat. Wszedł w posiadanie tego, czego chciał, czego od zawsze pragnął, ale mimo wszystko czuł, że coś umknęło jego uwadze. I że powinien to teraz mieć.
             Nawet nie zauważył, kiedy skrzat przyniósł mu herbatę. Wziął filiżankę do dłoni i podstawił pod nos. Mocna, czarna herbata. Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Tak cudownie było rozkoszować się ciszą i wonią naparu. Miał już serdecznie dosyć Bellatrix i jej ciągłego rechotu. Potrzebował chwili wytchnienia.
             Upił jeden łyk herbaty.
          Nagle sowa wleciała do komnaty. Mała, szara ptaszyna trzymała w dziobie niewielki list. Czarny Pan już wiedział od kogo ów przesyłka pochodzi. Snape był jak zwykle szybki i niezawodny - idealny sługa. Otworzył kopertę. Mężczyzna był dość oszczędny w słowach, ale mimo to wzbudził zainteresowanie Voldemorta:

 „Młody Malfoy wykonuje swoją prace w sposób zadowalający. Towarzyszy mu nowa znajoma - niejaka  Daphne de Grey. Co ciekawe, ta zdolna czarownica pobierała nauki w domu.

Oddany sługa,
 S. Snape” 

***

Witamy z nową dawką naszych miesięcznym wypocin. Mamy nadzieje, że ta część będzie się podobać. Dalej szukamy bety i liczymy na komentarze z konstruktywną krytyką. Ciao